reklama
reklama

Lądek-Zdrój. Wyszedł z kościoła i porwała go wielka fala

Opublikowano:
Autor:

Lądek-Zdrój. Wyszedł z kościoła i porwała go wielka fala - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościKsiądz Wiktor Bednarczyk z Lądka-Zdroju został porwany przez półtorametrową falę wody. Prawie się utopił. Potem przez ponad półtorej godziny, odcięty od reszty świata, przesiedział na parapecie okna zalanej plebani. O tych dramatycznych chwilach opowiedział naszemu reporterowi Jakubowi Presowi
reklama

Jak to było, kiedy przyszła wielka fala, gdzie ksiądz się wtedy znajdował?

O mało życia nie straciłem. Ale od początku. Myśmy nie wiedzieli o żadnej fali, że idzie. Coś nam się jednak zaczęło nie podobać, bo ewidentnie woda stopniowo, ale podnosiła się do góry. Zdecydowałem z księdzem proboszczem, że musimy zadbać o Najświętszy Sakrament, że trzeba Go wynieść gdzieś na górę. Kiedy o tym rozmawialiśmy, woda była już w progu plebanii.

Więc ja jako ksiądz wikariusz, wyjdę i zobaczę, co się dzieje w kościele. Wszedłem do kościoła, zobaczyłem, że jest suchutko. Potem poszedłem na wieżę sprawdzić, czy wiatr nie uszkodził dachu. Kiedy zszedłem z wieży, zobaczyłem, że woda wlewa się do kościoła. Oceniłem, że nie zdążę wynieść Najświętszego Sakramentu. Szybko zacząłem uciekać. Zamknąłem drzwi frontowe do kościoła, gdzie było już wody do kostek.

reklama

Potem zrobiłem może ze dwa kroki... i niestety miałem takie nieszczęście, że akurat uderzyła w tym momencie we mnie ściana wody. Dosłownie z półtora metra wody, jak ściana, jak jakiś wał. Pierwszy raz w życiu takie coś widziałem. Myślałem, że takie rzeczy to tylko na filmach katastroficznych.

Uderzyła mnie ściana wody i pociągnęła kilka metrów. Złapałem się krzaków, które rosną przy plebanii i wspiąłem na parapet. Gospodyni w ostatniej chwili otworzyła mi okno, bo gdyby nie otworzyła mi okna do plebanii, to nie wiem, czy zdołałbym wybić to szybę, bo one dosyć są grube. Kiedy ona otworzyła mi to okno, stojąc na krześle, w tym momencie drzwi frontowe zostały wyrywane. Otworzyły się i ten napór wody, ta ściana, uderzyła najpierw korytarz, a potem wlała się do jadalni i przewróciła gospodynię.

reklama

Kiedy wpada do wody, od razu podniosła się i czym prędzej uciekła na pierwsze piętro. Chciałem zrobić to samo, ale kiedy byłem w połowie drogi przez jadalnię, zamknęły się drzwi i niestety zostałem w pułapce, a jeszcze zamknąłem za sobą okno, także pomyślałem sobie, że jestem znowu w filmie katastroficznym, w którym do zamkniętego pomieszczenia wlewa się woda i musisz jakoś się uratować. Zacząłem krzyczeć ratunku, pomocy...

Jak szybko podnosił się poziom wody?

To były dosłownie sekundy. Woda sięgała mi już prawie do szyi. Pomyślałem: trzeba się ratować. Nie wiem jak, ale znowu znalazłem się na parapecie. Kiedy otworzyłem okno, to wody na zewnątrz było więcej, niż w jadalni na plebani, więc ona chlusnęła na mnie. Zobaczyłem, że jestem w pułapce. Nurt był tak silny, że robiły się wiry, a ja nie umiem pływać. To koniec – powiedziałem.

reklama

Krzyczałem: ratunku, pomocy! Ktoś może powiedzieć, że 10 minut takiej sytuacji to jest nic. Ja powiem, że to była cała wieczność. Reszta osób, czyli ksiądz proboszcz, kościelny i gospodyni też nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Na szczęście w końcu przyuważyli mnie, bo usłyszeli te wołanie o pomoc.

Zadzwonili na 112, ale oczywiście nie działało. Potem sami próbowali mnie stamtąd wyciągnąć, ale nie mieli nic, żadnej liny, sznura. Zostałem na tym parapecie przez godzinę, półtorej. Dokładnie nie wiemy. W pewnej chwili przeżyłem duchowe doświadczenie. Obok przypłynął drewniany krzyż, taki dosyć ciężki, który wisiał na naszej jadalni. To był dla mnie taki znak pocieszający.

Ktoś może sobie powiedzieć, że to nurt wody i tak dalej, ale ja wiem swoje. Zacząłem się modlić. Prosiłem o pomoc św. Antoniego, mojego patrona, o to, żebym przeżył. I tak trwałem w klęczącej pozycji, nie mogąc się wyprostować. W końcu woda zaczęła opadać. Zrozumiałem, że jest nadzieja na to, że wyjdę z tego.

reklama

Jakich ksiądz doznał obrażeń?

Całkowite wychłodzenie organizmu. Tak zwana hipotermia – tak bym to nazwał. Udało mi się jakoś o własnych nogach wejść na to piętro. Natomiast później przez większość dnia nie za bardzo mogłem chodzi.

Czy potem został ksiądz przetransportowany do jakiegoś ośrodka, szpitala?

Nie. Szczerze mówiąc, nawet gdybym tego chciał, to nie było takiej możliwości, bo kiedy ja stałem godzinę na parapecie, ratując swoje życie, to oczywiście 112 nie działało. Ale jakoś doszedłem do siebie. Trochę mi pomasowali nogi, bo żadnej ciepłej wody to nawet nie ma o czym mówić. Jakieś ręczniki zawinęli. Jak mnie uratowali, to wszyscy usiedli i podziękowali Bogu za to.

Radzicie sobie na parafii ze skutkami powodzi? Macie jakąś pomoc?

Kiedy fala zeszła, wiadomo było, że każdy musiał zająć się swoim dobytkiem. W tym samym dniu zaczęli tu do nas przychodzić ludzie, przede wszystkim ci, którzy szczerze są zaangażowani w życie parafii. Nie było ich wiele, bo nawet nie mieli za bardzo jak się dostać, ale później już na drugi, trzeci dzień, to sprzątali kościół i jego otoczenie.

Oczywiście bardzo wielką pomocą, za co też chcę podziękować, udzielili nam żołnierzy z WOT-u. Przede wszystkim za usunięcie szlamu. wielkie Bóg zapłać i tym żołnierzom z WOT-u i żołnierzom zawodowym, a także naszym parafianom, którzy przede wszystkim posprzątali kościół i właśnie wokół teren.

Z jednej strony potrzebujecie pomocy, z drugiej pomagacie innym ludziom...

Oczywiście. Nam zniszczyło cały parter, więc ciężko, żebyśmy od razu nieśli pomoc. Oczywiście nadal potrzebujemy pomocy. Chcemy, żeby nasza parafia była takim centrum dystrybucji i tak robimy. Otrzymaliśmy różne transporty, ale najbardziej potrzebne są środki czystości, osuszacze, ozonatory, środki do odkażania, które są bardzo drogie.

Bardzo dużo pomógł Caritas i nasze diecezji świdnickiej, ale też diecezji poznańskiej. Słyszymy o czymś takim, jak kryzys dobroci, czy katastrofa dobroci i boimy się tego, co będzie za miesiąc: czy ludzie nadal będą pamiętać i pomagać, czy te transporty nadal będą słane?

Zbliża się zima. Jak wytrzymacie bez ogrzewania?

Ja na przykład już teraz śpię w bluzie, ponieważ jest zimno, a mam mieszkanie na drugim piętrze. Współczuję tym ludziom, którzy mają mieszkania tylko na pierwszym piętrze, czy gdzieś tam blisko zalania. Myślę, że mieszkańcy obawiają się też tego pierwszego mrozu.

Na razie można jeszcze wytrzymać, tylko trzeba się cieplej ubrać. Zwłaszcza, że w ciągu dnia nikt tutaj nie siedzi, tylko każdy cały czas gdzieś chodzi, robi coś, pracuje, załatwia, dzwoni, prosi o pomoc. I to również osoby, które nie mają nic zniszczone, ale widząc co się stało, angażują się w pomoc.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama