reklama
reklama

Martyna Witowska: Teatr jest magicznym miejscem

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kobiecym OkiemO zawodzie aktora, okupionych wieloma wyrzeczeniami studiach, marzeniach i magii teatru, z aktorką Martyną Witowską pochodzącą z Nowej Rudy, rozmawiała Karolina Golak.
reklama

Jak to się stało, że zostałaś aktorką?

Jestem spełnionym marzeniem licealnym. I jest w tym także drugie dno. Ludzie marzą i na przykład nie dostają się do szkoły. Gdzieś to później w nich zostaje. Ja się cieszę, że to marzenie się spełniło. Ale teraz, jak sobie czasem myślę, to może inaczej bym to wszystko w życiu ułożyła. Bo jednak studia są bardzo trudne i wtedy jako młoda osoba nie miałam takiej świadomości.

W Nowej Rudzie nie ma dużych tradycji teatralnych. Zaszczepiły we mnie miłość do słowa dwie polonistki Pani Anna Mrukowska i Pani Kamila Tracz. To były polonistki z zapędem teatralnym. I ja szłam na fali tego swojego marzenia. Tego, że jest się z małej miejscowości i że teatr jest czymś wielkim. Jak się do tego teatru jeździło, to było to poczucie, że jest to miejsce niezwykłe, magiczne.

reklama

Chodziłam także do Pani Bożeny Zborowskiej- Kucmer na śpiew operowy, więc mnie też ten śpiew, jej magiczne opowieści o operze, o teatrze przyciągały. Jednak to, że dostałam się do szkoły teatralnej, mogę powiedzieć, że zawdzięczam Kłodzku, ponieważ tam właśnie Marian i Joanna Półtoranos mieli swoje studium KOK-u, warsztaty i ja tam jeździłam. Przekazano mi tam całą tradycję teatralną.

Do szkoły teatralnej dostałam się za pierwszym razem. Na wydział aktorstwa dramatycznego i wydział lalkarstwa. Wybrałam dramat. Wtedy takie osoby ja ja nazywano fuksami, więc ja miałam fuksa. Coś po prostu zagrało, dobrze się przygotowałam, miałam dobrą energię. To były ciężkie studia, 4 lata wyrzeczeń. Nie miałam nawet jak do domu jeździć, bo próby były w soboty i w niedziele, więc oddajesz siebie, swój czas, swoją energię, wszystko, właśnie szkole. Chodzisz na spektakle, żeby je analizować.

reklama

A później jest taki trudny czas, to się teraz w szkołach teatralnych zmienia, że wypuszczają Cię z tej szkoły, tak jakby tracisz kontakt ze swoim bezpiecznym miejscem i musisz sobie radzić. Dodatkowo ja poszłam rok wcześniej do szkoły, czyli miałam 18 lat, jak się dostałam i miałam 21,5, jak skończyłam już studia.

Więc kim, ja byłam jeszcze dzieciakiem, prawda? Ale gdzieś ten teatr był blisko mnie, więc zaczęłam szukać… Zakochałam się, dlatego miejscem mojego życia był Wrocław. Trudno mi było myśleć, żebym gdzieś indziej próbowała.

reklama

Jeździłam na castingi do Warszawy, brałam udział w reklamach i serialach. Ale teatr był mi najbliższy. Oprócz tego zaczęłam też inne rzeczy studiować. Bo to też jest ważne, że ja teraz ten teatr łączę z pedagogiką, logopedią i arteterapią. Z tego co słyszałam od innych i co mi mówią też koledzy aktorzy, to zawsze to jest taki żarcik teatralny, że praca w teatrze to jest fajne hobby. Trzeba mieć drugą pracę, ponieważ my nie wiemy do końca, jak będzie wyglądał nasz repertuar. Wiemy to na 2, 3, 4 miesiące do przodu.

A co później? Ja mam takie miesiące, że bardzo dużo gram. Ten miesiąc był dla mnie bardzo ciężki. Miałam 11 spektakli. A są miesiące, kiedy gram ich dużo mniej. Więc można powiedzieć, że są takie miesiące żniw, kiedy się dużo gra i dużo się zarabia, a są takie wolniejsze i póki co mi to odpowiada.

Od kiedy grasz w Teatrze Polskim?

Od 5 lat mam etat w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Idzie mi już szósty rok, więc to jest dla mnie też pewna stabilizacja. Ale oprócz tego pojawiło się dużo propozycji, we Wrocławiu: prowadzenia warsztatów z dorosłymi,na Uniwersytecie Dzieci, w Młodzieżowym Domu Kultury, z seniorami i z ośrodkiem socjoterapeutycznym.

Jestem też nauczycielem, edukatorem w Teatrze Polskim we Wrocławiu i tam się bardzo dużo dzieje. Ale na ten moment mogę określić siebie, że jestem stricte aktorką teatralną. Nie mam czasu na jeżdżenie na castingi filmowe, czy serialowe.

Chciałabyś zagrać w filmie?

Zagrałam główną rolę w krótkometrażowym „Multifrenia” filmie u znanej reżyserki teatralnej i filmowej Martyty Majewskiej, która aktualnie nakręciła wspaniały teledysk dla Michała Szpaka. Jest to super, ale na ten etap w moim życiu, kiedy mam dziecko, to spędzanie po 14-15 godzin na planie nie wchodzi w grę.

Pamiętasz swoją pierwszą rolę, którą odegrałaś?

Na pierwszym roku studiów, w pierwszym semestrze zagrałam Sonię Czechowa z kolegą. Odrazu trafiłam na mocne sceny miłosne. To było ciekawe doświadczenie, bo nie znasz chłopaka, podoba Ci się i masz takie coś, że czujesz, że coś się z nim zadziewa i faktycznie parę razy pojawiło mi się takie zauroczenie. W ramach roli to się zdarza.

Ale ten chłopak był tego świadomy?

Tak, bo to było obopólne. My codziennie ćwiczyliśmy tą rolę i mieliśmy taką profesorkę, która właśnie nam mówiła, że on ją kocha, ale ona jeszcze o tym nie wie i ona też się w nim zakochuje. Bo co jest najciekawsze właśnie dla rozwoju, nie to, że Ty już na przykład kogoś kochasz i grasz, że kochasz, tylko film często pokazuje, że my podglądamy, że te emocje się rodzą.

Czyli my widzimy ten proces i moment przejścia, tę przemianę. Zawsze chodzi o to, żeby bohater się przemieniał. Dobry film moim zdaniem i teatr powinien być taki, że inaczej widzisz postać na początku, a inaczej ją widzisz na końcu. Czyli ten czas coś w niej spowodował. To też mówi o nas. O tym, że my jesteśmy właśnie w ciągłym procesie.

Naszej Pani Profesor zależało, aby w ciągu 20-minutowej sceny pokazać te momenty, że my się w sobie zakochujemy. Więc na początku tą metodą Stanisławskiego grzebiesz w sobie. Szukasz swoich prawdziwych pierwszych takich miłostek i przypominasz sobie, jak to było. A później, jak już wiesz, co jest Twoje, to możesz myśleć, jakby ktoś inny miał i stworzyć rolę. Dlatego bardzo ważne są rozmowy i takie szukanie doświadczeń.

Ale pierwszy krok jest najtrudniejszy, bo to ciągniesz swoją prawdę, jaka Ty jesteś, co Ty przeżyłaś i bazujesz na tym, co Ty przeżyłaś. Więc niestety i stety, im bardziej tam jest ktoś doświadczony, miał cięższe dzieciństwo, coś mu się wydarzyło, tym jeśli potrafi i umie się z tego odkręcić, to najwięcej czerpie. Więc takie grzeczne dziewczynki, jak były, miały trudno. Ja też byłam taką grzeczną dziewczynką, że trzeba było gdzieś w sobie to odnaleźć, że takie właśnie sytuacje się zjawiały. Panie aktorki i profesorki zachęcały nas do tego, żebyśmy już grzecznymi dziewczynkami nie były w zasadzie.

To na pewno nie było łatwe.

Teraz już widzę dużo niebezpieczeństw w tym zawodzie. Jak ważne jest, aby mieć taką bazę i móc do niej wracać, czyli taki spokój na przykład w sercu albo taką swoją tożsamość, ponieważ role mocno Cię rozwalają. Powodują rozedrganie. Musisz być na tym rozedrganiu, ale wracasz do domu i trzeba się poskładać, uspokoić, żeby oczywiście nie oszaleć.

To rozedrganie wynika z tego, że wchodzisz, odgrywasz różne role i to takie urozmaicone pod kątem emocjonalnym, że musisz wydobyć z siebie bardzo różne emocje?

Tak. Ale pojawia się też Twój wewnętrzny konflikt. Kiedy na przykład jesteś zmęczona, czujesz się smutna, a idziesz grać trzy godziny komedii. Więc już tu masz jakby konflikt wewnętrzny, musisz się przestawić, czyli swoje emocje, te doraźne, które masz teraz, musisz powiedzieć: “Przepraszam, ale zaopiekuję się nimi później, teraz idę grać rolę Julii”. Jestem Julią i się zajmuję Julią. Więc wymaga to dyscypliny, świadomości i bycia przy sobie,

Jak Ty sobie z tym radzisz?

Mi teraz bardzo rower pomaga, jadę do teatru na rowerze i wracam na rowerze. To jest mój reset umysłu. Aktor musi pracować z ciałem, w ciele kumulują się te emocje i przez ciało je trzeba po prostu z siebie zrzucać.

Miałaś kiedyś taki moment, jeszcze jak byłaś na studiach, że pomyślałaś, że to nie jest dla Ciebie, że to jest zbyt ciężkie?

Nie, na studiach byłam tak zakochana i wyidealizowane miałam te studia, że nawet jak było ciężko, to nie widziałam siebie w niczym innym. To była miłość totalna do tego, co robię, że jestem aktorką i że złapałam Pana Boga za nogi, że to jest mój wyśniony, wymarzony zawód. Ale realia są inne. Ja myślałam, że będę mogła z publicznością nawiązywać kontakt i że tym, co gram, będę mogła pomóc im zmieniać swoje życie, a jednak ludzie nie przychodzą na trudne sztuki aż tak chętnie.

Wolą przyjść na komedię. Artystycznie dla mnie to też jest trudne, że ludzie boją się sztuki, bo taka dobra sztuka nie daje Ci od razu odpowiedzi, tylko Ty na przykład obejrzysz obraz albo jakiś spektakl i zostajesz z czymś takim właśnie, że nie wiesz i czujesz się na przykład taka, że coś Cię uwiera. Bo to jest właśnie ten moment, kiedy Ty na przykład możesz sobie porównać do swojego życia, że to Ty masz dawać te odpowiedzi i to jest takie dla mnie najwspanialsze, że ja mogę być tylko medium, ja nic nie daję wprost, ale to człowiek wykonuje tę pracę.

A teraz jest też tak, jak mamy spotkania z widzami, że ludzie chcą już wiedzieć jak to się skończyło, od razu chcą wytłumaczenia. Niesamowite jest jednak to, że każdy w głowie u siebie może stworzyć odpowiedź, końcówkę tego spektaklu, końcówkę sztuki. To jest właśnie ciekawe, to zachęcanie do połączenia ze sztuką, ze sobą.

Twoje studia były dla Ciebie spełnieniem marzeń, tak jak zawód, który wykonujesz. Ale to jest obciążone sporymi wyrzeczeniami, prawda?

Krąży takie porzekadło w kręgu teatralnym, że trzeba mieć miękkie serce, a twardą dupę. Ale są momenty, kiedy już Cię na przykład dupa boli, bo już tyle dostałaś tych kopów. To jest trudne. Ja już teraz na przykład złapałam się na czymś takim, że musi być balans jeśli na ten moment chcę uprawiać ten zawód.

Wiemy, jak to się u niektórych ludzi kończy, czy jakimiś problemami natury psychicznej, czy na przykład uzależnieniami. Sztuką jest czasem wyhamowywanie. Bo to jest właśnie kuszące.

To jest troszeczkę właśnie jak narkotyk. Na takiej zasadzie, że grasz, jest super, od bankietu do bankietu. To pchanie wymaga dużo siły. A czy ja się tak pcham? Chyba właśnie ostatnio w inny sposób się pcham. Właśnie przez tą pracę z ludźmi. Bo widzę, ile to, co robię, może pomóc ludziom. Nawet byłam na takich warsztatach, żeby być klaunem medycznym, czyli żeby móc poprzez śmiech, piosenkę i wiersz pomagać dzieciom w szpitalach.

Co daje Ci gra w teatrze, przebywanie w tym miejscu, występowanie na scenie? Co czujesz?

W tym zawodzie jest coś takiego, że zagrałaś ładnie rolę, biją Ci brawo i to jest tak jak z dzieciństwa, że kłaniasz się. Jesteś taka dumna, że wykonałaś swoją pracę. Jak jest komedia i Ci ludzie się śmieją, ja mam z nimi właśnie taki dialog, że ciężko pracują, przyszli do teatru, coś przeżyli, pobawili się.

Mam poczucie, że bez nich mnie by tu nie było, więc jak już są oklaski i widzę tych ludzi, bo na przykład jest więcej światła, ja mam takie poczucie, że mimo że się nie znamy, fajnie spędziliśmy czas. To jest miłe Was poznać, mimo że Was nie znam. To jest o spotkaniu. Teraz teatr jest dla mnie o spotkaniu. O spotkaniu z moimi kolegami na scenie, z widzami.

Ludzie rozpoznają Cię na ulicy?

Tak i to jest bardzo miłe, że to są obcy ludzie i na przykład poznają mnie. Gram od 5 lat, tych spektakli już jest multum zagrane, więc oni mnie poznają w sklepie, w parku i mówią: “o, Pani grała w tej komedii”. Ja mówię: “tak, tak”. “A Pani jest zupełnie inna niż tamta postać”. Ja mówię: “no tak”.

Jest coś magicznego w Twojej pracy.

Teatr jest magicznym miejscem. Za kulisami, wiesz, muzyka, ten zapach, dym kostiumy. To jest troszkę o takiej dziecięcej magii. My musimy mieć tego dzieciaka cały czas w sobie. Moja praca cały czas powoduje, że ta zabawa jest częścią mojego życia. Bo to jest zabawa po części. Muszę na przykład wygłupiać się na scenie. Ktoś by powiedział, że to są niepoważne rzeczy. Idę do pracy się powygłupiać i jeszcze mi za to płacą.

Czy jest taka rola, taki spektakl, o którym marzysz?

Jest coś w Szekspirze i w Lady Macbeth, bo jednak Szekspir to geniusz nad geniuszami. To jest niesamowite. Cieszę się, że zagrałam Witkacego. To było moje takie marzenie, jestem czeladnikiem, czyli gram męską rolę, właśnie szewca. Chciałabym zagrać także coś z Becketta, bo bardzo Go sobie cenię. Na przykład “Końcówkę” albo “Szczęśliwe dni”.

Te dramaty są dosyć filozoficzne, traktują o końcu świata i wydaje mi się, że teraz teatr potrzebuje zadawania takich pytań. Dużo się dzieje na świecie i to też jest o tym, że my nie umiemy rozmawiać. A Beckett mówił, że tragedia człowieka będzie polegała na tym, że nie będziemy mogli się dogadać ze sobą, nie będziemy rozumieć, bo nie będzie dialogu. To jest filozoficzne, ale też psychologiczne, że te relacje są połamane, ludzie nie wiedzą o co im chodzi.

Każdy siedzi w swojej głowie i myśli, że tam jest tylko racja, ponieważ nie ma dialogu. I ten teatr współczesny mówi o tym, i nawet te postaci ze sobą rozmawiają. U Różewicza jest podobnie. Bohaterowie zadają sobie pytania, ale nie odpowiadają na te pytania, tylko prowadzą w swojej głowie monologi i to powoduje, że są dwie obce sobie osoby i każda jest w swoim świecie i wydaje im się, że są samotne, mimo że jest obok drugi człowiek.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama