Pożodze, czy "porzodze"
Dyktando wybrało najlepszych
21 czerwca w Gimnazjum Publicznym im. Reymonta w Kłodzku, odbył się po raz pierwszy powiatowy konkurs ortograficzny zorganizowany przez Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich o złote, srebrne i brązowe pióra wójta gminy Kłodzko. W ortograficzne szranki stanęło aż 66 osób z województwa dolnośląskiego i śląskiego.
- Wyzwanie podjęli również pracownicy samorządowi. Najmłodszy uczestnik miał 13 lat, najstarszy 45 - informuje Mariola Huzar, szefowa biblioteki w Ołdrzychowicach.
Walka z ortograficznymi bykami była wyjątkowo emocjonująca, ponieważ w dyktandzie wziął udział Maciej Kajzer z Bystrej Śląskiej, który zajął trzecie miejsce podczas ogólnopolskiego Dyktanda 2012 w Katowicach.
Tekst dyktanda:
„Burza”
A w Lipcach prażyło już bez mała miesiąc. Im bliżej do żniw, tym mocniej żarzyło się słońce, że już w dzień nie sposób było pokazać się w polu, a noce również nie przynosiły ochłody. Martwili się tym lipczanie niezmiernie. Z nadzieją spoglądali w górę, czy nie zbiera się na deszcz, ale niebo wciąż było bez chmur, całe jakby w szklanej, jasnoróżowej pożodze, a słońce zachodziło czyściuchne i nieprzesłonięte choćby najlżejszym obłoczkiem. Niechby choć lekka mżawka schłodziła ten ukrop! Niepodobna było zmrużyć oka. Aż w końcu przyćmiło się nagle słońce i zmętniało, jakby ktoś rzucił w nie garść popiołu. Sponad chmur zahuczało, jakby stado ptactwa rozłożystymi skrzydłami, a napęczniałe ciemnogranatowe obłoki opuszczały się coraz niżej. Wszystko przycichło i znieruchomiało. Dzikie ptactwo: piegże, kszyki, jerzyki i gżegżółki zaszyły się w gęstwinie.
Zahurkotały dalekie grzmoty, zerwał się krótki wiatr, po drogach wznosiły się skłębione tumany, słońce rozlało się jak żółtko w piasku, ściemniało gwałtownie i na niebie pojawiły się błyskawice.
Naraz słońce zgasło i rozszalała się taka zawierucha, że lały się strugi deszczu, biły pioruny, grzmoty nie rzadko, ale często przewalały się po niebie. Gdzieniegdzie łamały się gałęzie, a wicher wyrywał z ziemi krzewy jeżyn.
Dziewięćdziesięciodziewięcioletni dąb przełamał się z hukiem wpół.
Burza trwała może z godzinę, aż zboża się pokładły i rzeki spienionej wody pociekły drogami.
Przerażona zwierzyna czmychnęła w głąb lasu. Przepiórki jakby złotem oprószone, jeże, rude wiewiórki, nieopierzone jaskółki, różnobarwne bażanty i szare kuropatwy szukały schronienia przed burzą i czyhającym zagrożeniem.
Wtem w środku wsi buchnęły płomienie i w mgnieniu oka cała wójtowa stodoła stanęła w ogniu. Kto tylko mógł, leciał do pożaru. Na próżno jednak się trudzili, żywioł pochłonął wszystko. Burza już się przetoczyła na bory i lasy, powietrze było rześkie i chłodnawe, ludzie zaś wychodzili równać wyrwy i naprawiać szkody.
Pogoda nie pogoda, pracować trzeba!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.