Stworzył pan poruszający film. Skąd wziął się pomysł na takie działanie?
Przez ostatnie dwadzieścia lat kręciłem różnego rodzaju filmy. Głównie zajmowałem się realizowaniem teledysków. Obecnie postanowiłem ustąpić miejsca innym w branży, a sam skupiłem się na projektach, które są zgodne z moim sercem i przekonaniami. Wszystko zaczęło się od tego, że władze we Wrocławiu kazały szykować się mieszkańcom - oczyścić studzienki, odpływy, bo mówili, że będzie duży deszcz, który może podtopić domy. Okazało się, że to nie deszcz, ale powódź. Ja nie wiedziałem, co będzie, nikt z mieszkańców pewnie nie wiedział, czy to faktycznie będzie tylko deszcz, czy coś więcej.Postanowiłem jeździć po Wrocławiu z kamerą i dokumentować to, co się dzieje – jak woda się podnosi i co będzie dalej. To jeszcze było przed powodzią. Zrealizowałem pierwsze zdjęcia, zobaczyłem, jak ludzie wsypują piasek do worków, pomimo tego, że nasi włodarze mówili, że nie ma się czego obawiać. Ludzie wzięli sprawy w swoje ręce i jednak działali.
Chciałem to udokumentować, bo się tym zajmuję – to moja praca, moja pasja. I tak to wszystko się potoczyło, stało się bardziej spontaniczne. Można powiedzieć, że film sam się napisał. Kiedy postanowiłem pojechać do Kłodzka, zobaczyłem ogromną tragedię ludzi. Fala, która przeszła, miała trzy metry wysokości. Człowiek, który nie widział wielkiej fali, zupełnie inaczej odbiera ogrom tragedii. Myślę, że pokazanie ludziom scen, których nie pokazują media, jest niezwykle ważne. Takie działania mają szansę nakreślić, jak wielka jest skala zjawiska, jak wiele tragedii ludzkich i jaki ogrom zniszczeń przyniosła ze sobą powódź. Każda osoba poszkodowana jest osobną historią. Dzięki temu, co zrobiłem, szersze grono osób może zobaczyć, jak wygląda ta tragedia i może też w jakiś sposób pomogę poszkodowanym ludziom.
Jakie emocje towarzyszyły panu przy pracy nad filmem?
Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem ten dokument i mam nadzieję, że nie jest on odbierany jako próba wybicia się na powodzi, bo całkiem nie o to mi chodzi. Chodziło mi o dokumentowanie tej tragedii. Chciałem stworzyć coś, co może skłoni ludzi do refleksji na temat tego, jak przygotowujemy się na takie katastrofy, pokazać, jak ważna jest solidarność w trudnych chwilach.Jest to też taki apel o pamięć dla tych, którzy wciąż borykają się z konsekwencjami powodzi. Chciałbym w przyszłości wrócić z kamerą do tych miejsc, by nakręcić kolejną odsłonę, pokazującą odbudowę i powrót do normalności. Kłodzko i jego okolice są dla mnie szczególnie ważne.
Bywałem tam często, na przykład w Stroniu Śląskim, gdzie na kilka dni przed powodzią spędzałem czas, jedząc lody i ciesząc się spokojem a kilka dni potem Stronie Śląskie zostało zniszczone. Dlatego może tak bardzo mnie ta tragedia porusza. Nie dodawałem do filmu żadnego komentarza, bo myślę, że komentarz jest zbędny. Chciałem, żeby każdy sam zastanowił się nad tym, co widzi. Każdy widz może samodzielnie wyciągnąć wnioski.
Film dokumentalny Wielka Woda 2024 to niezwykłe świadectwo tego, co wydarzyło się we wrześniu. Ale nakręcenie tego filmu to nie jedyne działania, które podejmował pan w związku z powodzią. Współtworzył pan teledysk "Anioł nie z nieba".
Wyreżyserowałem teledysk "Anioł nie z nieba". Pani Ewelina, która była pomysłodawczynią tego teledysku, zaproponowała mi, abym użyczył im materiały, które już miałem nagrane, ale ponieważ filmem zajmuję się zawodowo, to stwierdziłem, że mogę nakręcić jeszcze ujęcia wokalne i zrobić to w taki bardziej estetyczny sposób.Chciałem, żeby teledysk dotarł do szerszego grona odbiorców. Więc praca nad teledyskiem powstała również spontanicznie i z potrzeby serca. Ja wyreżyserowałem i zmontowałem obraz, organizacja planu była po stronie innych ludzi.
Czym obecnie pan się zajmuje na co dzień?
Przez 15 lat realizowałem teledyski dla największych zespołów w Polsce. Stworzyłem wiele hitów, mówiąc o teledyskach. Teraz dystrybuuję muzykę, a aktualnie jeżdżę po Polsce i Europie, filmuję ciekawe miejsca – zamki, pałace, jeżdżę na wyprawy off-roadowe, zwiedzam świat.Nagrywam filmy. Staram się pokazać ludziom różne miejsca, do których nie mogą dotrzeć. Pokazuję im piękno świata z mojej perspektywy. Moje filmy wyzwalają dobre emocje, ludzie cieszą się, że zobaczą jakieś miejsca, do których trudno dotrzeć.
W mediach społecznościowych ma pan nick Dronozaur.
Tak, to dlatego, że zacząłem kręcić filmy z drona. Najpierw były to ujęcia Wrocławia i Dolnego Śląska. Filmowałem piękno natury, urokliwe zakątki, czasem trudno dostępne w normalny sposób, ale za pomocą drona mogłem je pokazać w całej krasie. Takie zdjęcia pozwalają zobaczyć, jak człowiek jest mały przy naturze. Natura to także niszczycielski żywioł, który przetoczył się przez Dolny Śląsk.Myślę, że moja praca ma znaczenie, szczególnie teraz, gdy nadchodzi zima, a zainteresowanie tragedią powodzi w mediach osłabło. Na początku powodzi ludzie rzucili się do pomocy, ale z czasem ta pomoc zmalała. Od Kamieńca Ząbkowickiego wszystko było zalane – widziałem to, kiedy jeździłem z Wrocławia. Skala zniszczeń jest ogromna.
Bardzo współczuję wszystkim ludziom, którzy muszą przez to przechodzić i zamartwiać się, co dalej, tym bardziej że nadchodzi zima. Moja praca jest ważna dlatego, żeby ludzie wiedzieli, że to dalej trwa, że to cierpienie się nie skończyło, mimo że telewizja przestała o tym mówić.
Poczekałem z publikacją dokumentu do grudnia, bo wydaje mi się, że trzeba to było puścić teraz, żeby przypomnieć ludziom o ogromie tej tragedii i o tym, że są nadal ci, którzy potrzebują pomocy. Ja mam nadzieję, że wrócę do tych ludzi za jakiś czas i znowu zrobię film dokumentalny, ale nieco bardziej optymistyczny. Tego sobie i poszkodowanym życzę.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.