reklama
reklama

Podróże, góry i życie z PASJĄ – wywiad z Marianem Rzekieckim

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Redakcja

Podróże, góry i życie z PASJĄ – wywiad z Marianem Rzekieckim - Zdjęcie główne

foto Redakcja

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościMarian Rzekiecki - niestrudzony wędrowca i entuzjastę górskich wycieczek, który mimo wieku wciąż zdobywa kolejne szczyty - opowiedział nam o swojej miłości do gór, a także o niezłomnej sile w walce z chorobą. Jakie są sekrety jego niezwykłej energii i co napędza go do dalszego odkrywania nowych tras? O tym z Panem Marianem rozmawiał Jakub Pres.
reklama

Przede wszystkim – gratuluję Panu zdrowia oraz godnej podziwu sprawności fizycznej pomimo niemal 80 lat na karku. Jakie są tajemnice Pana długowieczności? Konkretna dieta, jakieś specjalne ćwiczenia?

Nic z tych rzeczy. Powiem więcej – przez nowotwór i chemioterapię w 2019 roku miałem zastój na 4 bądź 5 miesięcy i powoli wracałem do formy, najpierw pomagając sobie kulami. Od tego czasu codziennie chodzę ok. 4 kilometry na Jamrozową Polanę.

Szczyty gór wciąż Pan zdobywa?

Oczywiście, część odznak jest jeszcze w trakcie zdobywania. Aktualnie zdobywam koronę Polski, czyli najwyższe wzniesienia konkretnych województw. Póki co mam brązową, a moim następnym celem jest Żarska Góra (Gołębia) – najwyższy punkt województwa lubuskiego.

reklama

Od czego zaczęło się Pańskie zamiłowanie do chodzenia po szlakach?

W 1960 przyjechałem do Boguszowa i tam zamieszkałem w internacie. Pierwsze wycieczki odbyłem jesienią tego samego roku na Chełmiec, następnie na Dzikowiec, a stamtąd do Andrzejówki. Byłem wówczas niepełnoletni, a takie piesze wycieczki były organizowane przez wychowawców i instruktorów zajęć pozalekcyjnych internatu.

Taka ciekawostka: Jak zjawiliśmy się na Chełmcu, byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy pozostałości po urządzenia zagłuszających 
Radio Wolna Europa. Ruiny tych urządzeń przetrwały zresztą do dziś. Od tamtej pory zacząłem zresztą słuchać tego radia, bo były przez nie przekazywane rzetelne i niezakłamane informacje.

W Boguszowie mieszkałem do 1963 roku, po czym przeprowadziłem się do Wałbrzycha. Tam dołączyłem do grupy turystów, z którą zacząłem „penetrować” m.in. zakamarki Gór Sowich, okolice Zagórza Śląskiego. Warto pamiętać, że ówcześnie mieliśmy tylko jeden dzień wolny od pracy, dopiero z upływem czasu zaczęto wdrażać wolne soboty.

reklama

Jak podróżowaliście z Wałbrzycha?

Zazwyczaj pociągiem. Jak jeździliśmy do Gór Sowich, zatrzymywaliśmy się w Świerkach lub Ludwikowicach. Piesze wędrówki ułatwiło mi znalezienie zatrudnienia w Zakładzie Energetycznym (obecnie Tauron). Zacząłem pracę w sierpniu 1966 roku, a już we wrześniu zakład organizował Ogólnopolski Rajd Górski Energetyków, nad którym patronat objęła federacja sportowa „energetyk”.

Poprowadziłem wówczas 90 osobową grupę przez bardzo długą trasę z Rusinowa w Wałbrzychu aż do Polanicy, gdzie odbyła się ceremonia zakończenia 7-dniowej imprezy. 13 lat później byłem już szefem całego wydarzenia/

Czy to w tym okresie, tj. w latach 70, odbył Pan najwięcej wycieczek?

Dokładnie. Praktycznie co weekend organizowaliśmy wyjazdy, rajdy albo wycieczki. Na koniec mojego pobytu w Wałbrzychu (1986 rok), co bardzo sobie cenię, zostałem uhonorowany jako zasłużony obywatel Wałbrzycha. Po przybyciu do Dusznik, ze względu na nową pracę, często musiałem być na miejscu, w pensjonacie. Oczywiście wciąż byłem aktywny, organizowałem wycieczki dla wczasowiczów.

reklama

Jeździł Pan za granicę Polski?

A jakże! Najczęściej do Czech, ponieważ prowadzą cykliczne imprezy, z których opuściłem ledwie kilka. Organizuje je Międzynarodowa Liga Pieszych (Pan Marian przystąpił do niej w 2007 roku - red.), a Czechy to jedyne państwo post-komunistyczne, które do niej należy. Do wycieczek poza granicami Polski bardzo mocno mobilizowała mnie żona, wraz z którą wziąłem udział w 33 tego typu wydarzeniach.

Oprócz Czech, byliśmy w Beneluxie, natomiast nie udało mi się wyjechać do Japonii. Raz byłem bardzo blisko, jednak organizator zażądał zaliczki, a ja już wtedy miałem pierwsze objawy nowotworu. W innych krajach zdarzało się spotkać Polaków, ale na każdej imprezie można było ich policzyć na palcach jednej ręki.

Razem z małżonką braliśmy udział również w Światowych Olimpiadach Turystycznych. Udało nam się uczestniczyć w 4: W Pilźnie (Czechy), w Antalyi (Turcja), w Val Gardenie (Włochy) i w Koblenz nad Renem (Niemcy, 2017 rok).

Jak już Pan wspominał, w 2019 roku, dwa lata po olimpiadzie w Niemczech, mierzył się Pan z chłoniakiem. Jak przebiegało leczenie?

Moja choroba zbiegła się z chorobą żony. Podczas operacji urologicznej w Kłodzku lekarze wykryli u mnie chłoniaka. Z tego względu wylądowałem w klinice we Wrocławiu, jak już wspomniałem, przez kilka miesięcy przechodziłem przez chemioterapię. Niestety nie obyło się bez komplikacji, przez co ostatecznie byłem uziemiony we Wrocławiu na pół roku, do czego zalicza się okres pobytu w szpitalu w Polanicy oraz w Kłodzku.

Klinikę opuszczałem o kulach, szybko rozpoczynając rehabilitację – najpierw chodziłem po korytarzu w mieszkaniu córki, a następnie pomagała mi rehabilitantka. Dzięki temu przejście 10 kilometrów nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Oprócz spacerów, staram się aktywnie spędzać czas w domu. Przez co najmniej dwie godzinny dziennie na balkonie korzystam ze stepera, wioślarza lub roweru stacjonarnego.

A próbował Pan swoich sił w maratonach?

Owszem. Ile dokładnie ich było ciężko jest zliczyć, ponieważ nie wszystkie wydarzenia miały w nazwie słowo „maraton”. Jest na przykład impreza Nocny wystup na Śnieżkę za wychodem słońca (czeska nazwa), która rozpoczyna się w Czechach nieopodal wioski za Trutnovem.

Cała droga trwa 55 kilometrów, ale w nazwie nie ma słowa „maraton”. Następnie brałem udział w imprezach długodystansowych w Wałbrzychu, m.in. Długodystansowy Marsz Turystyczny. Jest też maraton nocny w Boguszowie – w tym roku miała być 34 edycja, lecz nie doszła ona do skutku ze względu na prognozę pogody. Żałuję, bo wziąłem udział w 12 z nich.

Oprócz kolekcjonowania pamiątek z tras turystycznych, zajmuje się również… Ja to nazywam bardziej zbieractwem, niż kolekcjonowaniem. Zbieram długopisy firmowe oraz kalendarzyki z fotografiami zabytków. Niektóre są sprzed 30 lat, a mam ich ponad pięćset. Pewna kolekcjonerka z Czech zbiera opakowania od herbat i zebrała ich już ponad 12 tysięcy.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama