Patrząc na Twoje sukcesy i dotychczasowe dokonania, nie sposóbo to nie zapytać – czy uważasz, że jesteś w stanie poczuć się kiedyś w swoim życiu osobą spełnioną?
Pytasz mnie w przededniu moich 50. urodzin. Tak, czuję się osobą spełnioną. Moim największym osiągnięciem bez wątpienia są dla mnie moje dwie wspaniałe córki – jedna jest już studentką, właśnie kończy pierwszy rok, a druga maturzystką. Są mądre, dobre i chciałabym, aby w dorosłym życiu były szczęśliwe. Poza tym pracuję w zawodzie, który lubię i w miejscu, które lubię - jestem wydawcą książek naukowych na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu; mam pasje i zainteresowania, którym mogę się poświęcać i dzięki którym coś zostawię światu - czyli moje książki. Mam głowę pełną marzeń. Jak w tej sytuacji nie mieć poczucia spełnienia?
Jak wiele znaczy dla Ciebie bardzo pracowity okres studencki?
Oczywiście bardzo szanuję swoje wykształcenie. Ukończyłam dwa kierunki studiów jednocześnie – filologię polską i historię, zdobyłam stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie literatury współczesnej. Uważam, że studia humanistyczne, a zwłaszcza doktorskie, bardzo mnie rozwinęły. Tam się czyta straszne ilości książek a potem człowiek czerpie z tego doświadczenia przez resztę życia. Kiedy jestem na wyprawie górskiej, długodystansowej w jakiejś części Europy, cieszy mnie to, że wiem, co tu się wydarzyło, dlaczego ludzie żyją tak a nie inaczej, rozpoznaję procesy społeczne, etniczne, gospodarcze, polityczne - to ułatwia komunikację i rozumienie współczesnego świata.
Masz jeszcze inne pasje, czy skupiasz się tylko na tej jednej?
Uprawiam ogród, dużo czytam, kolekcjonuję minerały i starą śląską porcelanę. Różnorodność tych zainteresowań sprawia mi satysfakcję, widzę bogactwo swojego życia i bardzo je szanuję.
Jak dużą masz kolekcję porcelany?
Zbieram porcelanę z jednej konkretnej manufaktury, jest to Sorau. Nazwa pochodzi od miasta, które obecnie nazywa się Żary. W drugiej połowie XIX wieku funkcjonowała tam fabryka słynnej porcelany, lecz niestety została zbombardowana w 1945 roku, ponieważ w pobliżu znajdowały się składy amunicji. Wytwarzana tam porcelana była tak delikatna i piękna, że mogła konkurować z miśnieńską. Muszę przyznać, że mam całkiem niezłą kolekcję, przynajmniej dwie konkretne komody i kilka pełnych serwisów. Uwielbiam pić z nich kawę oraz jeść obiad.
Wróćmy do Twoich córek. Uważasz, że widzą w Tobie wzór do naśladowania?
Nie mam pojęcia. One żyją już własnym życiem i są w wieku - 17 i 19 lat, gdy mama jest dla nich trochę passé. Zaznaczają mocno swoją odrębność, a mi pozostaje akceptacja tego stanu rzeczy. Obie mają otwarte umysły, skłonność do dyskusji i do chodzenia własnymi ścieżkami, dużą wrażliwość na cudzą krzywdę, miłość do zwierząt - w tych cechach rozpoznaję siebie. Gdy były młodsze, dość łatwo udawało się je namawiać na próbowanie nowych rzeczy. Moja starsza córka weszła na szczyt Rysów od polskiej strony wraz ze mną, gdy miała 7 lat.
Boją się o Ciebie, gdy wyjeżdżasz?
Rozmawiamy o tym. Moje córki widzą, że pakuję naboje hukowe, gaz ręczny, paralizator, wypchaną apteczkę. Przed wyprawą na Łuk Karpat moja starsza córka, trzymając na rękach naszą kotkę, powiedziała: “Mamo, a ty wiesz, że Ifigienia będzie myślała, że umarłaś?”. Zdałam sobie wtedy sprawę, że ona wcale nie mówi o kocie, tylko wyraża swój własny lęk. Albo innym razem usłyszałam: “Tylko Ty wróć stamtąd”. Dorastające dzieci zwykle dają sobie prawo do wolności i różnych, czasem szalonych przedsięwzięć, a jednocześnie potrafią być bardzo konserwatywne wobec swoich własnych rodziców i bywają zdziwione, że taka matka idzie gdzieś w świat, zamiast siedzieć w domu. Bardzo solidnie przygotowałam się na wiele ewentualności, zgodnie z zasadą, że szczęście sprzyja przygotowanym.
Czy podróże przeszkadzały Ci w wychowywaniu dzieci?
Zupełnie nie. Kiedy urodziły się moje dzieci, w 2005 i 2007 r., to ja przestałam intensywnie chodzić po górach na 13 lat. Wybierałam się tylko na krótkie wycieczki w Sudety, Beskidy czy Tatry. Dopiero kiedy dziewczyny podrosły i się usamodzielniły, wróciłam do swojej pasji i oczywiście najpierw przeszłam GSS (Główny Szlak Sudecki), potem GSŚ (-||- Świętokrzyski), GSB (-||- Beskidzki), a później poprzeczka naturalnie się podniosła. Każdy powinien mieć w życiu priorytety i dla mnie było nim wychowywanie córek. W momencie kiedy widziałam, że one są już osadzone w sobie, wiedziałam, że mogę zająć się sobą i wrócić do swojej górskiej pasji, póki jeszcze pozwala mi na to zdrowie, siły i mam na nią nadal ochotę. Zawsze trzeba znaleźć właściwy moment na takie powroty i wydaje mi się, że ja go znalazłam.
Nie boisz się, że coś Ci się może stać podczas wyprawy, że możesz nie wrócić z niej cała? Miałaś takie obawy przed rozpoczęciem Łuku Karpat?
Ani przez sekundę. Wtedy wyruszyłam ze wspaniałymi emocjami. Osadzałam siebie w roli turysty, a turysta ma czasami takie beztroskie poczucie stania na zewnątrz, że idzie, przypatruje się wielu rzeczom i uczestniczy w sytuacjach, ale ani przez sekundę nie myśli, że coś mu się stanie. I rzeczywiście szłam z takim bardzo silnym przeświadczeniem, że nie ma opcji na kłopoty.
A gdy już się pojawiły?
Bardzo solidnie przygotowałam się na wiele ewentualności, zgodnie z zasadą, że szczęście sprzyja przygotowanym. Wiedziałam, co mnie spotka, bo uczyłam się o tych górach. Kiedy studiowałam niedźwiedzie, przeczytałam o nich bardzo wiele, wypytywałam doświadczonych leśników, jak na nie reagować lub co się może wydarzyć. Nie poszłam na zasadzie „tabula rasa”. Uważam, że udało mi się wielu zagrożeń uniknąć albo przeżyć je dobrze, dlatego że wiedziałam jak reagować.
Czy przez całą podróż po Łuku Karpat zdrowie nie spłatało Ci figla?
Hm… W zasadzie tylko raz po spaniu w śniegu zaczęło mnie boleć gardło. Przeziębiłam się i spędziłam 2 dni w restauracji, która miała pokoje do wynajęcia. Przyszłam tam chora, a szef kuchni przygotował dla mnie specjalną ciorbę, z bardzo ostrą papryką i dużą ilością czosnku. Wiedział, że musi przygotować dla mnie posiłek, który błyskawicznie postawi mnie na nogi. Oprócz tego poprosiłam o rozcieńczoną wodę utlenioną do płukania gardła. Cały czas miałam świadomość, że muszę wstać zdrowa, jak młody bóg. I tak się stało. Spędziłam tam dwie noce, dając mojemu ciału czas, aby wypociło przeziębienie i i wyzdrowiało.
Jak wiele osób pomogło Ci na trasie?
Ja uważam, że wszyscy, których spotkałam! Jeśli ktoś mieszka lub pracuje w trudnych warunkach przyrodniczych, to doskonale rozumie, że człowiek, który się tam pojawia, taki jak ja, może potrzebować wsparcia. Dostawałam nierzadko dach nad głową, jedzenie, rzeczy, bezpieczeństwo, troskę. To jest naprawdę wspaniałe. W Skandynawii, gdy zbyt szybko zniszczyły się moje buty, para Polaków kupiła mi dwie pary i przejechała aż 150 km, abym mogła je przymierzyć i wybrać, w których pójdę dalej. Kiedy człowiek doświadcza takich aktów bezinteresownej dobroci, sam staje się lepszy.
Jak reagują Twoje córki gdy wracasz do domu?
Już się przyzwyczaiły (śmiech) na zasadzie „O, matka wróciła – spoko”. Myślę jednak, że moja starsza córka za pierwszym razem była trochę obrażona na mnie.
Opowiedz o swojej książce, która ma właśnie premierę.
„Pod niebem obcych bogów – przejście Gór Skandynawskich” to opowieść o wyprawie, którą odbyłam rok temu, o przejściu Półwyspu Skandynawskiego od Nordkappu do Lindesnes. Przez 105 dni pokonałam ponad 2900 kilometrów i ponad 124 tys. przewyższeń. Norwedzy nazywają tę trasę Norge på langs (Norwegia wzdłuż). Trasa ta nie ma z góry wyznaczonego szlaku, trzeba go sobie samemu ułożyć. Zmierzyłam się tam z tundrą, tajgą, dniem polarnym i bardzo silnym północnym wiatrem. Przez cały półwysep ciągną się bagna, a w górach - mimo lata - króluje zima i lodowce. Moją trasę przecinały szlaki reniferów i Saamów - rdzennych mieszkańców północnych rubieży Skandynawii. Warto było to wszystko przeżyć i - podobnie jak o Łuku Karpat - wspaniale było opowiedzieć w książce. Powstawała ona prawie 10 miesięcy i dosłownie przyszła z drukarni dzisiaj rano (czwartek 5 września 2024).
Książka będzie ogólnodostępna?
Oczywiście, że tak. Roześlemy ją natychmiast po księgarniach, które ją zamówiły i chcą sprzedawać.
Planujesz już kolejne podróże?
Jak najbardziej. Myślę, że większość podróżników długodystansowych ma tak, że w momencie końca trwającej wyprawy, w głowie zaczyna kiełkować koncept kolejnej przygody. Ja tak mam. Już zdecydowałam, w jaką podróż wybiorę się następnym razem. Poczyniłam pierwsze kroki i z niecierpliwością wypatruję momentu, kiedy zacznę regularne przygotowania. Oczywiście nie oczekujesz, że zdradzę dokąd się wybieram.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.