Koncert rozpoczął się solowym występem Korolika, ale od połowy scenę dzielił z pochodzącą z Nowej Rudy Antoniną Bałandą. Razem stworzyli duet, który poruszał każdą strunę – zarówno gitarową oraz skrzypcową, jak i tę w sercach publiczności. Mroczne opowieści o nieszczęśliwej miłości i śmierci mieszały się z lekkimi folkowymi nutami, jak w „Whiskey Before Breakfast”. A potem nagle przychodził moment, gdy brzmienie „Love Me Tender” Elvisa Presleya rozlewało się po sali, wprowadzając atmosferę ciepła i nostalgii.
Nie zabrakło prawdziwych perełek, jak „The Weight” z 1968 roku, czy melancholijnego „Summer’s End” Johna Prine’a – artysty, którego głos ucichł w 2020 roku, ale jego muzyka wciąż porusza. Były też zaskoczenia – polski cover zimowej piosenki oraz fragment operowego dzieła, które nadało wieczorowi nieoczekiwanej głębi.
Każdy dźwięk miał tu swoje miejsce. Każda opowieść dodawała warstwę emocji. Czy to nie spontaniczność powinna być istotą muzyki? Tworzenie pod wpływem impulsu, chwili, wewnętrznego ognia? Właśnie to było czuć w tej podróży przez czas i dźwięk.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.